Pierwsze wrażenia... Jestem. Udało się! Moje marzenie, a ściślej rzecz ujmując jego pierwsza część spełniona! Wjechałam do Londynu. Czerwone piętrowe autobusy, różnojęzyczny tłum, gwar, ruch, chaos, ale w pewnym stopniu uporządkowany. Niedziela przeprawa Moja podróż rozpoczęła się w Berlinie. Niewielki samolot linii buzzaway pomalowany w charakterystyczne fioletowo-żółte kwiaty podjechał do terminala, zajęliśmy miejsca, uprzejme panie wytłumaczyły zawiłości zapinania pasów, bagażowi skończyli wnoszenie bagaży i mogliśmy startować. Trasa niedługa, pokonaliśmy ją w ciągu niecałej godziny. Po wyjściu z samolotu na Stanstead nie wiedziałam dokąd się udać, ale dzięki zasadzie - jak czegoś nie wiesz idź za tłumem, znalazłam się w kolejce, która dowiozła mnie do dużej hali odpraw. Anglicy i kraje zaprzyjaźnione mają swoje wejście, przechodzą przez nie szybko i bezproblemowo. Duża grupa, która wysiadła z kilku różnych samolotów bardzo szybko opuściła halę. My, czyli kraje mniej zaprzyjaźnione, mamy osobne wejście, z lewej strony. Osób było nieporównywalnie mniej, a dla odmiany kolejka topniała nieporównywalnie wolniej. Stało w niej kilku Polaków, Koreańczycy, mieszkańcy Afryki i ja na końcu. Miałam lekkiego (powiedzmy, lekkiego) pietra, zastanawiałam się czy jako ostatnia nie będę sprawdzana wnikliwiej. Ale już za chwilę stanęło za mną kilka Murzynek o demonicznym wyglądzie, jeśli udało im się przejść to chyba za pomocą niesamowitej aury jaką roztaczały wokół. I tak stoję, aż przychodzi moja kolej i nie trafiam do sympatycznie uśmiechniętej pani, o co gorąco proszę w środku przez cały czas tylko do rodowitego Anglika sądząc po minie i wyglądzie. Podchodzę, słabym głosem mówię "Good afternoon", urzędnik odpowiada mi tym samym tonem (chyba się nieświadomie dostroiłam, oni tak mówią trochę od niechcenia, więc moja słabizna pewnie zabrzmiała bardzo swojsko), prosi o bilet. Daje. Dlaczego nie mam biletu powrotnego? Opieram o pulpit łokcie, żeby mieć wolne ręce do rozmowy i zaczynam "mówić" - wyjaśniam, że rezerwacje robiłam przez internet, a tam bilety powrotne były tylko do końca tego roku. Ja wracam pod koniec stycznia przyszłego roku, bo do tej pory mam szkołę. Ok, czy mam ze sobą list ze szkoły i czy mogę go pokazać? Tak, mogę. Proszę. Czyta, coś spisuje, co trwa i trwa i skończyć się nie może, aż nareszcie słyszę sakramentalne "Wright@. Przeszłam! Poniedziałek rano. Pierwsze obrazki. No i jestem. Mieszkam przez najbliższe dni we wschodnim Londynie. Słów parę...Seven Sisters Road - dość czarno, co stwierdzam z przerażeniem w poniedziałek rano gdy wyszłam do sklepu. Czarnoskóry mężczyzna przekłada koszyki w sklepie i śpiewa i śpiewa i śpiewa, najpierw myślałam, że jest po prostu lekko szalony, wyobraź sobie kogoś takiego u nas w Polsce. Jednak tu jest inaczej, on śpiewa dlatego, że chce śpiewać i to jest normalne tutaj. Na razie spacery po okolicy odłożyłam do lamusa. Środa. Pierwsze kroki. Stan ducha mam dobry, ale czuję się trochę jakbym błądziła po omacku, wszystko nowe, może jutro nie będę musiała czekać na kogoś, żeby spytać gdzie jest sklep, jak się do niego wchodzi, jak wychodzi (pierwszym razem udało mi się wejść... do magazynu), gdzie zrobić ksero, jak włączyć wtyczkę do kontaktu (jak nie masz specjalnego przełącznika możesz zapomnieć o korzystaniu z suszarki lub... spróbować użyć nożyczek), jak korzystać z metra, z toalety, z telefonu, ze wszystkiego! Do tej pory nawet nie wiedziałam skąd mogę zadzwonić, jakiej karty telefonicznej używać. W ogóle - jak tu się dzwoni?! Masa operatorów i różne budki i różne taryfy i różne połączenia: komórkowe i stacjonarne i punkty usługowe skąd dzwonisz i co wybrać? Totalny zawrót głowy. Wczoraj zobaczyłam taki punkt, weszłam i zapytałam ile kosztuje połączenie z Polską, pan mi odpowiedział, podziękowałam i wyszłam. Przepełniło mną uczucie niewiarygodnego szczęścia i poczułam powiew niezależności! Nareszcie! Jestem samodzielna! Potrafię zapytać o coś i rozumiem co do mnie mówią! Tydzień później. Moje mieszkanko. Przy wyjściu, po prawej stronie mam cofe shop, jak dumnie nazywa swój przybytek jego właściciel Turek, który powiedział przy pierwszym spotkaniu: "0h, oh, może szukasz pracy, u mnie pracuje polska dziewczynka, ale potrzebuję jeszcze jednej, mam polish żona". Tłumaczę mu, że dziewczynki są malutkie, może on szuka dziewczyny, ale i tak mnie to nie interesuje. W cofe shopie jest bilard, kilka fliperow itp., jest czynny całą dobę i czasem udaje mi się zobaczyć wnętrze - tak tam ciemno, pełno dymu i brudu. Po lewej stronie jest kebab, też turecki, ale podobno z pysznym jedzeniem, rzeczywiście dość ładnie wygląda, a zjeżdżają się tu ludzie z całego Londynu. Robię furorę jako pani do sprzątania, dostaję nawet napiwki co bardzo lubię, muszę przyznać! Ostatnio dostałam napiwek, bo pani miała mola a ja jej wytłumaczyłam, że są dwa rodzaje moli, jedne grasują w kuchni, drugie w szafie i że musi sprawdzić skąd ten jest. Pani była pod wrażeniem! U drugiej wywabiłam plamę na stole, przypadkiem zresztą. Moja sympatyczna zleceniodawczyni była taka szczęśliwa, pyta się mnie jak Ty to zrobiłaś? Ja próbowałam wszystkim, i nic nie pomagało. A to był zwykły płyn do naczyń! I dostałam napiwek. Powoli przyzwyczajam się. Do tempa życia, do masy zajęć, wydarzeń: przyjemnych i nieprzyjemnych, do tego tygla pełnego różnych kultur i zwyczajów. Przyzwyczajam się do Londynu. Anka
| Wyniki | Tak 49 | Nie 14 | |
|
UWAGA! polskA-Anglia.co.uk zamieszcza niezmienioną wersję opowiadania, jednocześnie nie odpowiada za treści w nim zamieszczone. Czytelnik jest w pełni odpowiedzialny za swoje decyzje lub plany podróży podjęte w wyniku przeczytania tego artykułu.
|