"Cały wyjazd był trochę na wariata, gdyż planowałem przyjechać dopiero we wrześniu. Ale we wtorek kolega zadzwonił, że ma dla mnie pracę i mieszkanie. Tego samego dnia kupiłem więc bilety i w piątek wylądowałem w UK." Kudłaty pracuje 38-45 godzin tygodniowo jako barman w pubie sieci O'Neill's. Mieszka we własnym pokoju. Po odjęciu wzystkich kosztów utrzymania zostaje mu ok. 100 Ł. "Lubię tę pracę. Manager jest Anglikiem, wspaniałym człowiekiem, nie robi żadnych problemów. Nie traktuje nas jak podwładnych, ale jak członków zespołu."
Chociaż Kudłaty całkiem nieźle zna angielski (mniej więcej na poziomie FCE), zamierza wkrótce zapisać się do szkoły językowej. Następnie chce nostryfikować swój dyplom. "Może zrobię roczne studium podyplomowe? Na pewno wiem, że nie będę cały czas barmanem. Anglia to jest kraj dla ludzi, nie przeciwko ludziom."
Ryszard
21 maja z 30 funtami w kieszeni wylądował w Newcastle. Opłacił dwa noclegi w schronisku młodzieżowym... "Najgorsza była niedziela, 23 maja, kiedy miałem już tylko 3 Ł. Ale też miałem największą motywację do znalezienia pracy. I udało się. Dostałem pracę >z buta<, zacząłem ok. godziny 15:00, po przepracowaniu 8 godzin jako kitchen porter pożyczyłem od managera 20 Ł, żeby móc przeżyć następny dzień."
Potem jakoś już poszło. Dziś Ryszard zarabia ok. 200 Ł tygodniowo, jedzenie w swojej restauracji ma za darmo, a napotkanych Polaków bardzo chwali.
"Szef jak się dowiedział, że jestem Polakiem był zachwycony. Polacy mają tu wyjątkowo dobrą opinię, są wg szefa 2-3 razy wydajniejsi od Anglików.
Całej mojej wyprawie przyświecała myśl, że skoro w Anglii są emigranci np. z Afryki, którzy przedostali się jakimś cudem z Francji przez kanał, nie mając grosza przy duszy, nie znając języka i udaje im się jakoś przetrwać, to dlaczego mi ma się nie udać?"
Seba (20)
Postanowił przyjechać, bo zawsze lubił wyzwania. Sprzedał rower, pożyczył kasę od dziadków, rodziców i na początku maja znalazł się w Milton. Wcześniej czytał w Internecie "co tam w Anglii słychać" i zdecydował się nie wybierać Londynu, bo za dużo w nim Polaków.
W Milton nie znał nikogo, znał za to dobrze angielski. Pytał wszystkich, jak znaleźć pokój i wreszcie trafił na odpowiednią osobę, która mu pomogła. Następnie zabrał się za poszukiwanie pracy.
"Pierwszy tydzień krzątałem się po urzędach i agencjach, żeby dowiedzieć się jak znaleźć pracę. To był zły pomysł. Połaziłem potem po supermarketach, ale nikogo nie potrzebowali. Po kolejnych dwóch dniach intensywnych poszukiwań znalazłem wreszcie restaurację, która zgodziła się mnie zatrudnić na stanowisku junior chief za 5.25 Ł na godzinę. Mam zamiar pracować 50 godzin w knajpie i wziąć jeszcze jakieś dodatkowe 10 czy 20 godzin - np. roznoszenie ulotek."
Anglią jest zachwycony. "Ludzie mili, pogoda ładna, wszyscy mówią >dzień dobry<, nawet nie takie złe jedzenie, tylko pokój drogi - 60 Ł za tydzień. Jest super, cieszę się bardzo, że tu jestem, nie cierpię Polski."
Marcin (31)
Jest absolwentem Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, ostatnio pracował jako specjalista od spraw handlowych w firmie produkującej mrożonki. Nade wszystko jednak lubi zajmować się komputerami. Kiedy stracił pracę, postanowił spróbować szczęścia na emigracji.
Przerażony doniesieniami mediów o tragicznej sytuacji w Londynie i "koczownikach" na Victorii, wszystkie formalności załatwił już w Polsce. Przez firmę pośredniczącą wyjechał do legalnej pracy na budowie w Irlandii.
W niedzielę wylądował w maleńkim, turystycznym miasteczku 5 mil od Kenmare. Razem z kolegą dostał domek - pokój z kuchnią i łazienką. "Zimno koszmarnie - w nocy jest z 10 stopni, do tego cały czas okropna wilgoć i nic nie schnie."
W poniedziałek rano, wraz z innymi Polakami ze swojej grupy, zaczął pracę. Przez 7-8 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu miesza zaprawę. "Praca jest strasznie ciężka. Nigdy w życiu tak ciężko fizycznie nie pracowałem! Bolą mnie wszystkie mięśnie, mam nadwyrężone stawy, a tych Irlandczyków za nic nie da się zrozumieć. Jak by po szwedzku gadali.
Mamy 3 szefów. Nie wiem, czy któryś z nich podstawówkę skończył. Dwóch jest całkiem sympatycznych, ale im tu się wszystkim wydaje, że jeśli nie rozumiesz ich języka, to jesteś debilem. Nie dociera do nich, że potrafisz samodzielnie myśleć."
Marcin zarabia 7.20 euro na godzinę. Pracuje 53 godziny tygodniowo. Miesięcznie udaje mu się odłożyć 1000 euro, zwłaszcza, że nie ma ich gdzie wydać. Umowę ma do końca listopada, ale planuje odejść wcześniej i przeprowadzić się do Anglii. Ze swoim bardzo dobrym angielskim nie powinien mieć problemów ze znalezieniem pracy nawet w Londynie. Na razie stara się po prostu o niczym nie myśleć i podziwiać przepiękne, absolutnie niesamowite irlandzkie krajobrazy.