Nie jesteśmy emigrantami, ale poszukiwaczami szczęścia. W przypływie nieskoordynowanej chęci powrotu do pisarskiego rzemiosła, wysłałam króciutki liścik mailowy do jednej z polonijnych "gazetek" internetowych. Impuls to był czysty, nic przemyślanego ani planowanego.
Poinstruowano mnie, po uprzednim przywitaniu i zapewnieniu, że cieszą się z mojego zainteresowania wspołpracą z nimi, abym napisała niedługi tekst związany z emigracją bądź UK.
Ech... Wszyscy zawsze o emigracji i UK... Ba! Sama w końcu zaliczam się do grona tak zwanych emigrantow i jak by nie było, przebywam na terenie UK. Nie takie jednak "pisanie" mnie pociąga, nie najlepiej czuję się w tej reporterskiej, dziennikarskiej roli.
Jestem raczej "pisarzem" myśli, emocji, mistyczności ukrytej w każdej niemal istocie ("niemal" to ważne tutaj, jako że nie każdy jest zdolny do porzucenia wygodnej szaty człowieka luzackiego!) ludzkiej i od zawsze fascynowała mnie klimatyczność, nastrojowość w prozie, filmie, obrazie.
Do czego zmierzam? Hmm... narzucony mi temat, zrozumiany przeze mnie jako coś pomiędzy reporterskim materiałem, a spostrzeżeniami emigranta, zupełnie mi nie odpowiadał. Postanowiłam jednak spróbować połączyć to, co w pisaniu dla mnie ważne z tym, co być może ważne jest dla kogoś.
Co mi się nasuwa niemal od razu na myśl o emigrantach to fakt, że nie czuję się w żaden sposób przynależna do tego zbioru. Moim skromnym zdaniem, emigrantki - nieemigrantki, słowo to, przestając istnieć (a może postacie przez to słowo opisywane), nie zrobiłoby społeczeństwu większej krzywdy. Nie jesteśmy emigrantami, ale poszukiwaczami szczęścia.
Ludźmi, którzy znaleźli w sobie odwagę do złamania stereotypowego myślenia o życiu (no, tego planu: żona - mąż, dziecko, dom - to już nie zawsze - w wieku lat 20, a potem gehenna do końca dni na ziemskim padole - odpadają tu rzecz jasna finansowo wspierani ze stron rożnych), którzy mają w sobie energię i pasję odkrywania nieznanego.
Emigracja kojarzy mi się z tymi biednymi, skadinąd dobrymi ludźmi, którzy przyjeżdżają do obcego kraju i zakładają, że nie potrzebują znać języka urzędowego. Z tymi miłymi, ciężko pracującymi Polakami, którzy w niedziele zasiadają przed telewizorami i wybiórczo nasłuchują relacji ze szklanego ekranu, by potem, ślepo utwierdzani w swojej decyzji przez znajomych i nieznajomych, wsiąść do autokaru i dołączyć do mieszkańców Dworca Victoria. Ech, niedobrze mi się ta emigracja kojarzy. I smutno.
Ja bym tu mowiła o swobodnych podróżnikach, o wyborze życia bez barier, o realizacji najbardziej szalonych i odważnych marzeń. O chęci bycia wolnym i niezależnym, o radości jaką daje poznawanie rzeczy wcześniej widzianych tylko oczyma wyobraźni, o życiu w oparciu o własne wybory. Mówiłabym nie o emigracji, ale o podróży Małego Księcia i Małej Księżniczki, o podążaniu tropem Własnej Legendy i poznawaniu siebie.
Mówmy więc o Poszukiwaczach Szczęścia zamiast o emigrantach. Ci pierwsi wyjeżdżają z rodzinnego kraju by żyć, Ci drudzy - by egzystować, Ci pierwsi zamieszkują obce terytoria, by czuć moc życiodajnej energii płynącej w żyłach, Ci drudzy - uciekają przed problemami jedynie po to, by z tym samym bierno - oczekującym nastawieniem, utyskiwać z powodu nowej sytuacji. Emigranci to patrioci, których dobro emanuje tylko na ziemii ojczystej, na obczyźnie są kulminacją narodowych waśni, nawyków, narowów.
Poszukiwacze Szczęścia natomiast, mają zainteresowania wybiegające za narożny pub, mają dusze i umysły pomagające tworzyć bogatszą rzeczywistość bez zalewu gotówki. Poszukiwacze Szczęścia próbują znaleźć możliwości poszerzające ich myślowe horyzonty, a nie tylko objętość portfela, starają się patrzeć ponad codzienność i zaglądać we własne wnętrze.
O tym właśnie lubię pisać. O wnetrzu. O duszy.
Ale nie byłam pewna czy mogę zaprezentować to za pierwszym razem.
Kończę więc...